Z okazji urodzin internetowej.33.
Wiem, że minęło parę dni od Twego święta,
ale nie wiedziałam o nich wcześniej, więc należałoby jakoś
wykonać prezent dla kochanej bety.
Sto lat! :***
Od
początku, od pierwszego dnia życia, nie wiedziałem dokładnie kim i jacy byli.
Po tym wydarzeniu, które zniszczyło moje całe życie, powinienem iść za nimi,
ale... nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego nie mogłem. A nikt nie wyobrażał
sobie jak bardzo tego pragnąłem. Nie, stop. Przecież nikt nie mógł o tym
wiedzieć, bo wszyscy byli dziwni. Dla mnie dziwni. Bo nie widzą mnie. I przez
to czuję się taki samotny.
Wiele razy
marzyłem i nadal tak robię, że będę miał możliwość z kimś pogadać. Nawet duchy
tego nie robią... Może oni też się na mnie obrazili, tak jak wszyscy? Nie
wiedziałem i miałem tą świadomość, że ten stan będzie wieczny. Nie orientowałem
się w czasie. Nie mam pojęcia jaki dziś dzień jest, ile mam lat, jak wyglądam.
Nie mogę obejrzeć się w lustrze. Jednak mam nadzieję, że jestem podobny do
rodziców pół na pół. Jedynie teraz mogę rozmyślać nad swym wyglądem. Ale wydaje
mi się, że jestem dość wysoki jak na swój wiek. Chociaż tak nie można tego
nazwać. Wiek? Przecież ja tylko egzystuje na tym świecie i męczę się. Jakbym ja
chciał trafić tam, gdzie są rodzice... Kto mnie aż tak nienawidzi, że zostawił
mnie tu, na tym obrzydliwym, pełnym zła i cierpienia świecie? Nie dostawałem
odpowiedzi na te pytania i nie czekałem na nie myśląc, że nikt ze mną nigdy nie
porozmawia.
Czuję
tylko tęsknotę, złość i samotność. I to jest właśnie najgorsze...
Kolejny
brzask poranka budzi Hogwart do życia. Trafiłem tu zupełnie przez przypadek. Ot
tak, zamknąłem oczy i pojawiłem się tu. Od paru zachodów słońca przebywam w tym
miejscu, obserwując uczniów. Pożółkłe liście spadają z drzew, można było
wywnioskować, że jest jesień. Absolwenci szkoły coraz częściej chodzili z
książką w dłoniach. Słyszałem jak mówią coś o jakiś OWTEM-ach, więc domyśliłem
się, że to są jakieś ważne testy.
- Panie
Weasley! – krzyknęła kobieta w średnim wieku, ubrana w brązową szatę. Miała na
nosie okulary, a włosy zostały upięte w ciasny kok. Rudowłosy chłopak, o twarzy
całej w piegach i z okularami, zwrócił się w stronę kobiety. Wyglądem
przypominał kujona.
- Tak,
pani profesor? – zapytał się uprzejmie.
- Czy nie
widziałeś Billa? Mam do niego ważną sprawę odnoście Balu Bożonarodzeniowego.
Na młodej
twarzy chłopaka odbił się szok.
- Ale jest
dopiero październik, pani profesor.
- Panie
Weasley, wiem jaki jest aktualnie miesiąc – wycedziła nauczycielka, delikatnie
mrużąc oczy. – Twój brat miał mi pomóc w organizacji balu, jako szlaban, wraz z
panem Johnsonem.
- Niestety
nie mogę pani pomóc. Nie widziałem go.
Zdenerwowana
nauczycielka z powrotem weszła do zamku, a ja patrzyłem, jak młody chłopiec
podszedł do drzewa, położył koc, który miał w rękach i usiadł. Po chwili zaczął
czytać.
Wypuściłem
powietrze ze świstem. Zrobiłem parę kroków w stronę chłopaka i pochyliłem się
nad nim, by zobaczyć co czyta. Ileż to razy próbowałem nauczyć się czytać i
wychodziło mi to całkiem nieźle. Czytał podręcznik od eliksirów. Nie wiedziałem
dlaczego, ale czułem nienawiść do tego przedmiotu. Ale oddałbym wszystko co
mam, żeby choć przez godzinę móc uczyć się tej dziedziny magii.
Skierowałem
się w stronę zamku, zostawiając chłopca za sobą. Mógł być niewiele starszy ode
mnie, ale dokładnie nie mogłem wyliczyć ile sam mam lat. Prawdopodobnie osiem,
dziewięć... Jedynie mogłem w tej sprawie to zgadywać. Przekroczyłem próg
Hogwartu i prawie wpadłem na ducha. Oczywiście ten mnie nie widział, choć byłem
takiego rodzaju jak on, chociaż może nieco „zmutowanym”. Dziwne było to, że
jako duch rosłem i stawałem się człowiekiem. Gdy miałem ponad rok, w momencie,
kiedy ten człowiek zabił mnie, stałem się coś w rodzaju wiatrem o kolorze
bieli. Sam nie mogłem określić kim byłem. Ale powoli zmieniałem się, a
aktualnie wyglądam jak zwykłe dziecko. I nikt mnie nie widział, ani nie
słyszał, nie czuł. I to było najgorsze...
Nie wiem
kim jestem. Czuję tylko bliskość rodziców, których mało co pamiętam. Jak się
nazywam? Też tego nie wiem. Czasem mam przebłyski przeszłości, słyszę jakieś
głosy szczęśliwych i radosnych ludzi. To takie frustrujące!
Miałem
wielką ochotę zniknąć, by nie czuć samotności. Zamknąłem oczy i wtedy to się
stało. Znowu przeniosłem się w jakieś miejsce, chociaż teraz było inaczej. Cała
przestrzeń była dziwnie blada i poruszała się tak, jakby do wody wrzucono
kamień, a ta zaczęła falować.
- Lily! To
on! Uciekaj, ja go powstrzymam! – Usłyszałem krzyk i odwróciłem się w jego
stronę. Czarnowłosy mężczyzna w okularach z przerażeniem wpatrywał się w tego,
którego znałem, mimo że widziałem go dawno temu.
Przerażona
kobieta o rudych włosach, trzymając w rękach dziecko, wybiegła z salonu na górę
ze łzami, mówiąc imię „James”.
-
Powstrzymasz mnie? – zakpił zły. Ogarnął mnie gniew i uświadomiłem sobie, że
jestem w przeszłości. – Nawet nie masz różdżki – zaśmiał się, a czarnowłosy i
ja wzdrygnęliśmy się. – Avada Kedavra!
Zielone
światło, dźwięk upadającego ciała na podłogę, podły śmiech mrożący krew w
żyłach. James nie żył, a ja wpatrywałem się w niego jak spetryfikowany. Zabójca
ruszył dalej tą samą ścieżką, jaką przebyła Lily. Nie miałem wyboru jak iść za
nim, choć powoli domyślałem się co nadejdzie. Zły czarnoksiężnik wszedł do
małego pokoiku dziecięcego, a młoda kobieta zakryła własnym ciałem łóżeczko, w
którym przebywał chłopczyk.
- Odsuń
się, głupia dziewczyno! – nakazał starszy, a Lily płaczliwym głosem mówiła:
- Błagam,
tylko nie Harry... Zabij mnie, ale nie jego, błagam!
- Odsuń
się!
- Błagam,
proszę, zlituj się! Zabij mnie, ale jego oszczędź! Zlituj się!
Po raz
kolejny w domu zabłysło zielone światło, a Lily padła na podłogę martwa, bez
życia. Ja sam nie wiedziałem, że łzy spływały mi po bladych policzkach. To byli
moi rodzice... tak, czułem to. A te dziecko, siedzące w małym łóżeczku, to
byłem ja. A czarnoksiężnikiem to Lord Voldemort, domyśliłem się tego z rozmowy
wicedyrektorki z Albusem Dumbledore’m, dyrektorem Hogwartu.
- I takie
dziecko miałoby mnie zabić? – zaśmiał się sam do siebie Lord. Wycelował różdżkę
w stronę mojego przeszłego ja i wypowiedział dwa słowa, które decydowały o moim
życiu. – Avada Kedavra!
Zielony
promień zaklęcia, takiego samego koloru jak oczy chłopca, powędrowało w stronę
głowy i wchłonęło nie do końca w ciało. I wtedy wszystko działo się bardzo
szybko. Zaklęcie po części odbiło się od dziecka i trafiło w Voldemorta, który
wrzasnął nieludzko. Dom zatrząsł się, a magia, którą dobrze wyczuwałem w
powietrzu, wirowała i niszczyła wszystko, co spotkała na swej drodze.
Powoli
wszystko rozmazywało się i ostatnim obrazem, jaki zobaczyłem, było małe ciało w
łóżeczku. Zielone oczy zastygłe, bez życia... martwe. A ja wiedziałem, że to
byłem ja. I to on mnie zabił. Zamknąłem powieki, by nie czuć zła.
Nie
wiedziałem jak przeniosłem się gdzieś indziej. Było tu strasznie zimno.
Otworzyć oczy czy nie? Jednak bałem się widoku i miejsca, w jakim się
znalazłem. Ale w końcu moim rodzice to Gryfoni, więc nie powinienem się bać.
Uchyliłem powieki i przed moimi oczami stała dziwna podłużna budowla. Była
wysoka, sięgała chmur. Wzdrygnąłem się przez zimno. Wokół budowli otaczało
morze, a niebo było granatowe, co jakiś czas przecinało je rażąca błyskawica.
Nie miałem
pojęcia co robić, więc postanowiłem wejść do środka. Zdziwiło mnie to, że nie
było tu okien – jedynie drzwi, wykonane z jakiegoś metalu. Nie otworzyłem ich,
tylko dalej szedłem. Mogłem przechodzić przez ściany, jak prawdziwy duch z
Hogwartu.
I wtedy
usłyszałem krzyki kobiety, takie same jak chwilę temu. Mama... Zamknąłem oczy,
czując, że całe szczęście ulatywało ze mnie, a ja sam czułem się rozrywany.
Było to strasznie nieprzyjemne uczucie. Poczułem wzrok na sobie i szybko
uchyliłem powieki. Przede mną zmierzała postać, odziana w czarne i podarte
szaty. I wiedziałem, że ona mnie unicestwi.
Dźwięk
wody, która odbijała się od skał. Szum wiatru. Grzmot błyskawicy. Po raz
kolejny uchyliłem powieki. Znajdowałem się w jakiejś celi. A w ciemnym kącie
leżał człowiek, więc podszedłem do niego. Wiedziałem że mnie nie zobaczy, ale
gdy ten podniósł głowę, zamarliśmy obaj.
- James?
- Syriusz? – powiedzieliśmy równocześnie.
Przez
korytarz przeszła postać, dementor. I znowu poczułem, że znikam. Ból. I
szczęście, bo Syriusz tam był. Widział mnie. Tylko to się liczyło.
Do następnej xD
______
Mam nadzieję, że się spodobało i czekacie na więcej xD
Nowe części będą pojawiać się wraz z urodzinami moich
znajomych ;D Czyli spodziewajcie się następnej notki w październiku... gdzieś
tak w środku xD
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, internetowa.33. ;**
Jak chcecie, to podawajcie datę urodzin, a zostanie wam
dana dedykacja xD hahaha :P