niedziela, 16 września 2012

Część pierwsza


Z okazji urodzin internetowej.33.
Wiem, że minęło parę dni od Twego święta,
ale nie wiedziałam o nich wcześniej, więc należałoby jakoś
wykonać prezent dla kochanej bety.
Sto lat! :***

            Od początku, od pierwszego dnia życia, nie wiedziałem dokładnie kim i jacy byli. Po tym wydarzeniu, które zniszczyło moje całe życie, powinienem iść za nimi, ale... nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego nie mogłem. A nikt nie wyobrażał sobie jak bardzo tego pragnąłem. Nie, stop. Przecież nikt nie mógł o tym wiedzieć, bo wszyscy byli dziwni. Dla mnie dziwni. Bo nie widzą mnie. I przez to czuję się taki samotny.
            Wiele razy marzyłem i nadal tak robię, że będę miał możliwość z kimś pogadać. Nawet duchy tego nie robią... Może oni też się na mnie obrazili, tak jak wszyscy? Nie wiedziałem i miałem tą świadomość, że ten stan będzie wieczny. Nie orientowałem się w czasie. Nie mam pojęcia jaki dziś dzień jest, ile mam lat, jak wyglądam. Nie mogę obejrzeć się w lustrze. Jednak mam nadzieję, że jestem podobny do rodziców pół na pół. Jedynie teraz mogę rozmyślać nad swym wyglądem. Ale wydaje mi się, że jestem dość wysoki jak na swój wiek. Chociaż tak nie można tego nazwać. Wiek? Przecież ja tylko egzystuje na tym świecie i męczę się. Jakbym ja chciał trafić tam, gdzie są rodzice... Kto mnie aż tak nienawidzi, że zostawił mnie tu, na tym obrzydliwym, pełnym zła i cierpienia świecie? Nie dostawałem odpowiedzi na te pytania i nie czekałem na nie myśląc, że nikt ze mną nigdy nie porozmawia.
            Czuję tylko tęsknotę, złość i samotność. I to jest właśnie najgorsze...
            Kolejny brzask poranka budzi Hogwart do życia. Trafiłem tu zupełnie przez przypadek. Ot tak, zamknąłem oczy i pojawiłem się tu. Od paru zachodów słońca przebywam w tym miejscu, obserwując uczniów. Pożółkłe liście spadają z drzew, można było wywnioskować, że jest jesień. Absolwenci szkoły coraz częściej chodzili z książką w dłoniach. Słyszałem jak mówią coś o jakiś OWTEM-ach, więc domyśliłem się, że to są jakieś ważne testy.
            - Panie Weasley! – krzyknęła kobieta w średnim wieku, ubrana w brązową szatę. Miała na nosie okulary, a włosy zostały upięte w ciasny kok. Rudowłosy chłopak, o twarzy całej w piegach i z okularami, zwrócił się w stronę kobiety. Wyglądem przypominał kujona.
            - Tak, pani profesor? – zapytał się uprzejmie.
            - Czy nie widziałeś Billa? Mam do niego ważną sprawę odnoście Balu Bożonarodzeniowego.
            Na młodej twarzy chłopaka odbił się szok.
            - Ale jest dopiero październik, pani profesor.
            - Panie Weasley, wiem jaki jest aktualnie miesiąc – wycedziła nauczycielka, delikatnie mrużąc oczy. – Twój brat miał mi pomóc w organizacji balu, jako szlaban, wraz z panem Johnsonem.
            - Niestety nie mogę pani pomóc. Nie widziałem go.
            Zdenerwowana nauczycielka z powrotem weszła do zamku, a ja patrzyłem, jak młody chłopiec podszedł do drzewa, położył koc, który miał w rękach i usiadł. Po chwili zaczął czytać.
            Wypuściłem powietrze ze świstem. Zrobiłem parę kroków w stronę chłopaka i pochyliłem się nad nim, by zobaczyć co czyta. Ileż to razy próbowałem nauczyć się czytać i wychodziło mi to całkiem nieźle. Czytał podręcznik od eliksirów. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem nienawiść do tego przedmiotu. Ale oddałbym wszystko co mam, żeby choć przez godzinę móc uczyć się tej dziedziny magii.
            Skierowałem się w stronę zamku, zostawiając chłopca za sobą. Mógł być niewiele starszy ode mnie, ale dokładnie nie mogłem wyliczyć ile sam mam lat. Prawdopodobnie osiem, dziewięć... Jedynie mogłem w tej sprawie to zgadywać. Przekroczyłem próg Hogwartu i prawie wpadłem na ducha. Oczywiście ten mnie nie widział, choć byłem takiego rodzaju jak on, chociaż może nieco „zmutowanym”. Dziwne było to, że jako duch rosłem i stawałem się człowiekiem. Gdy miałem ponad rok, w momencie, kiedy ten człowiek zabił mnie, stałem się coś w rodzaju wiatrem o kolorze bieli. Sam nie mogłem określić kim byłem. Ale powoli zmieniałem się, a aktualnie wyglądam jak zwykłe dziecko. I nikt mnie nie widział, ani nie słyszał, nie czuł. I to było najgorsze...
            Nie wiem kim jestem. Czuję tylko bliskość rodziców, których mało co pamiętam. Jak się nazywam? Też tego nie wiem. Czasem mam przebłyski przeszłości, słyszę jakieś głosy szczęśliwych i radosnych ludzi. To takie frustrujące!
            Miałem wielką ochotę zniknąć, by nie czuć samotności. Zamknąłem oczy i wtedy to się stało. Znowu przeniosłem się w jakieś miejsce, chociaż teraz było inaczej. Cała przestrzeń była dziwnie blada i poruszała się tak, jakby do wody wrzucono kamień, a ta zaczęła falować.
            - Lily! To on! Uciekaj, ja go powstrzymam! – Usłyszałem krzyk i odwróciłem się w jego stronę. Czarnowłosy mężczyzna w okularach z przerażeniem wpatrywał się w tego, którego znałem, mimo że widziałem go dawno temu.
            Przerażona kobieta o rudych włosach, trzymając w rękach dziecko, wybiegła z salonu na górę ze łzami, mówiąc imię „James”.
            - Powstrzymasz mnie? – zakpił zły. Ogarnął mnie gniew i uświadomiłem sobie, że jestem w przeszłości. – Nawet nie masz różdżki – zaśmiał się, a czarnowłosy i ja wzdrygnęliśmy się. – Avada Kedavra!
            Zielone światło, dźwięk upadającego ciała na podłogę, podły śmiech mrożący krew w żyłach. James nie żył, a ja wpatrywałem się w niego jak spetryfikowany. Zabójca ruszył dalej tą samą ścieżką, jaką przebyła Lily. Nie miałem wyboru jak iść za nim, choć powoli domyślałem się co nadejdzie. Zły czarnoksiężnik wszedł do małego pokoiku dziecięcego, a młoda kobieta zakryła własnym ciałem łóżeczko, w którym przebywał chłopczyk.
            - Odsuń się, głupia dziewczyno! – nakazał starszy, a Lily płaczliwym głosem mówiła:
            - Błagam, tylko nie Harry... Zabij mnie, ale nie jego, błagam!
            - Odsuń się!
            - Błagam, proszę, zlituj się! Zabij mnie, ale jego oszczędź! Zlituj się!
            Po raz kolejny w domu zabłysło zielone światło, a Lily padła na podłogę martwa, bez życia. Ja sam nie wiedziałem, że łzy spływały mi po bladych policzkach. To byli moi rodzice... tak, czułem to. A te dziecko, siedzące w małym łóżeczku, to byłem ja. A czarnoksiężnikiem to Lord Voldemort, domyśliłem się tego z rozmowy wicedyrektorki z Albusem Dumbledore’m, dyrektorem Hogwartu.
            - I takie dziecko miałoby mnie zabić? – zaśmiał się sam do siebie Lord. Wycelował różdżkę w stronę mojego przeszłego ja i wypowiedział dwa słowa, które decydowały o moim życiu. – Avada Kedavra!
            Zielony promień zaklęcia, takiego samego koloru jak oczy chłopca, powędrowało w stronę głowy i wchłonęło nie do końca w ciało. I wtedy wszystko działo się bardzo szybko. Zaklęcie po części odbiło się od dziecka i trafiło w Voldemorta, który wrzasnął nieludzko. Dom zatrząsł się, a magia, którą dobrze wyczuwałem w powietrzu, wirowała i niszczyła wszystko, co spotkała na swej drodze.
            Powoli wszystko rozmazywało się i ostatnim obrazem, jaki zobaczyłem, było małe ciało w łóżeczku. Zielone oczy zastygłe, bez życia... martwe. A ja wiedziałem, że to byłem ja. I to on mnie zabił. Zamknąłem powieki, by nie czuć zła.
            Nie wiedziałem jak przeniosłem się gdzieś indziej. Było tu strasznie zimno. Otworzyć oczy czy nie? Jednak bałem się widoku i miejsca, w jakim się znalazłem. Ale w końcu moim rodzice to Gryfoni, więc nie powinienem się bać. Uchyliłem powieki i przed moimi oczami stała dziwna podłużna budowla. Była wysoka, sięgała chmur. Wzdrygnąłem się przez zimno. Wokół budowli otaczało morze, a niebo było granatowe, co jakiś czas przecinało je rażąca błyskawica.
            Nie miałem pojęcia co robić, więc postanowiłem wejść do środka. Zdziwiło mnie to, że nie było tu okien – jedynie drzwi, wykonane z jakiegoś metalu. Nie otworzyłem ich, tylko dalej szedłem. Mogłem przechodzić przez ściany, jak prawdziwy duch z Hogwartu.
            I wtedy usłyszałem krzyki kobiety, takie same jak chwilę temu. Mama... Zamknąłem oczy, czując, że całe szczęście ulatywało ze mnie, a ja sam czułem się rozrywany. Było to strasznie nieprzyjemne uczucie. Poczułem wzrok na sobie i szybko uchyliłem powieki. Przede mną zmierzała postać, odziana w czarne i podarte szaty. I wiedziałem, że ona mnie unicestwi.
            Dźwięk wody, która odbijała się od skał. Szum wiatru. Grzmot błyskawicy. Po raz kolejny uchyliłem powieki. Znajdowałem się w jakiejś celi. A w ciemnym kącie leżał człowiek, więc podszedłem do niego. Wiedziałem że mnie nie zobaczy, ale gdy ten podniósł głowę, zamarliśmy obaj.
- James?
- Syriusz? – powiedzieliśmy równocześnie.
            Przez korytarz przeszła postać, dementor. I znowu poczułem, że znikam. Ból. I szczęście, bo Syriusz tam był. Widział mnie. Tylko to się liczyło.


Do następnej xD

______
Mam nadzieję, że się spodobało i czekacie na więcej xD
Nowe części będą pojawiać się wraz z urodzinami moich znajomych ;D Czyli spodziewajcie się następnej notki w październiku... gdzieś tak w środku xD
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, internetowa.33. ;**
Jak chcecie, to podawajcie datę urodzin, a zostanie wam dana dedykacja xD hahaha :P

Miłego komentowania :*